Forum www.opowiadam.fora.pl Strona Główna www.opowiadam.fora.pl
Książki są jak towarzystwo, które sobie człowiek dobiera
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Grzech Zakonnicy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.opowiadam.fora.pl Strona Główna -> Rzeczywistość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vedis




Dołączył: 10 Lut 2008
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:39, 17 Lut 2008    Temat postu: Grzech Zakonnicy

Czas akcji: 1775-1776
Miejsce akcji: Rzeczpospolita Polska
Gatunek: Dramato-komedio-horror historyczno-kostiumowy
Poruszane problemy: Homoseksualna miłość, Surowe zasady kościoła, Niezrozumienie, Topienie się w morzu rozpaczy, Usychanie i błaganie o krople wody, Porównanie życia do ogrodu, Rola słońca w opowieści, Piękno, które jest ukrytym złem.

PS. Jakby co, to nie pomyliłam epok, bo ostatnie spalenia na stosie miały miejjsce pod koniec XVIIIw.



Grzech Zakonnicy

1775 r.

Ozdabiające ogródek kwiatki uśmiechały się do słońca. Spoglądały na rosnącą w pobliżu piękną różę, dumną ze swych jasnoróżowych płatków. Nie przepadały za tym zarozumiałym kwiatem, który wywyższał się nad innymi. Wyczekiwały dnia, kiedy przerosną ją i zniszczą jej pychę. Marzenie to było nierealne, aczkolwiek prawdziwe. Bo tylko dzięki wierze i nadziei możemy osiągnąć szczęście.
„Tylko dzięki nadziei i wierze możemy osiągnąć szczęście” – powtórzyła te słowa młoda dziewczyna, obserwująca kwiaty. Czuła, że znała ich mowę.
„A moim szczęściem jesteś ty” – dodała spoglądając na księżniczkę, która siedziała niedaleko niej i czytała książkę. Róża westchnęła.
Musiała przyznać, że Lidia Walencja Czartoryska była naprawdę nadzwyczaj cudowną dziewczyną. Zachwycały ją nie tylko jej tajemnicze oczy zmieniające kolor, pełne, różowe usta, białe ząbki, przypominający perły, zgrabna figura czy burza brązowych włosów, lecz także jej intelekt, odwaga i inność od wszystkich ludzi, których znała. Bił od niej niezwykły blask, oślepiający jej duszę. Róża nie mogła uwierzyć w to, że księżniczka Lidia naprawdę istnieje. Tak samo jak nie mogła uwierzyć w to, że się w niej zakochała.
We wszystkich romansach kobiety kochały mężczyzn. Dlaczego, więc natura zrobiła jej takiego psikusa?
Nie rozumiała tego i czuła, że nigdy nie zrozumie. Była czarnym łabędziem i czterolistną koniczyną. Tak samo jak jej ukochana księżniczka Lidia Walencja Czartoryska.
Zupełnie tak, jakby ktoś zrobił z jej wyobraźni marmur i wyrzeźbił z niego Lidię.
Róża wierzyła, że tak było naprawdę. Realizm był dla niej zupełnie obcym pojęciem, a marzycielstwo jej drugim imieniem. Wierzyła, że może zdobyć cały świat. Chociaż była tylko marną służącą.

- RÓŻO!!!! ZOSTAW TE BIEDNE KWIATKI W SPOKOJU – krzyknął zdenerwowany, męski głos.
Róża spojrzała w dół i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że od kilku minut podlewa czerwone jak krew róże. Szybko odłożyła podlewaczkę, aby uratować nieszczęsne kwiatki przed zgniciem. Potem uciekła, gdyż nie miała zamiaru słuchać krzyków zdenerwowanego ogrodnika.
On zaś gonił ją jeszcze przez kilka minut, dopóki nie dopadło go zmęczenie. Wtedy usiadł na ogrodowej ławce i rzekł do siebie:
- Kiedyś dopadnę tą Różę… Bardziej roztargnionej dziewczyny nie ma na świecie… Trzeba ją pilnować, bo inaczej zniszczy ten piękny, książęcy ogród…
I rozejrzał się dookoła obserwując to, co było sensem jego istnienia. Krzaki czerwonych, żółtych i białych róż okalały marmurowe altanki, które były ulubionym miejscem pobytu księżniczek. Duże dęby o zielonych liściach dawały cień, który był ukojeniem dla zmęczonych upałem serc. Zaś lilie, kaczeńce i maki delikatnie kołysały się do rytmu wiosennego wiatru.
Ogrodnik zwrócił swą twarz w stronę słońca, oddając się ekstazie… Zapominając o pracy i całym świecie…

Tymczasem Róża przeglądała się w jednym z pałacowych luster. Musiała przyznać, że była bardzo atrakcyjną dziewczyną. Blond włosy ładnie komponowały się z dużymi, błękitnymi oczętami. Marzyła o tym, aby Lidia Walencja to doceniła…
Jej samozachwyt został przerwany przez chichot służących. Róża odwróciła się i ujrzała swoje koleżanki: Czesię i Zosię. Na myśl o rozmowie z tymi pustymi dziewczętami, pogorszył jej się humor.
- Zostawcie mnie w spokoju – odburknęła, próbując je ominąć.
- Czemu taka jesteś? – zawołała Czesia swym głupkowatym głosem – Chcemy z tobą porozmawiać!
- Widziałyśmy dzisiaj w twoim zeszycie serduszko z napisem Lidia – dodała Zosia.
- O nie! Ona zakochała się w księżniczce! – krzyknęła Czesia. Obie dziewczyny wybuchły śmiechem.
W pierwszej chwili Róża zamarła. Czyżby odkryły jej tajemnicę?
Po chwili jednak stwierdziła, że tak naprawdę wcale jej to nie obchodzi. Czesia i Zosia i tak byłyby w szoku, gdyby się dowiedziały, że ich domysły są prawdą. A poza tym to przecież nie miała powodów do wstydu. Poza spaleniem na stosie nie groziło jej nic.
Weszła na górę po grubych, marmurowych schodach, przykrytych czerwonym dywanem. Wykonując tę czynność, podziwiała obrazy wiszące na ścianach oraz klasycystyczne rzeźby, wzorowane na starożytnych.
Pałac… Jakież to było cudowne miejsce! Pełne zabytków, drogich mebli i złoto-różowych komnat! Ileż by dała, aby chodzić w pięknych sukniach i całe dnie spędzać na czytaniu książek. Niestety jej życie polegało tylko na sprzątaniu…
W głębi duszy wiedziała, że wyrok ten jest wielką niesprawiedliwością. Czuła, że tak naprawdę jest zaginioną królewną. Została odebrana rodzicom przez złą czarownicę, która pragnęła zadać ból jej rodzinie. I udało jej się to…
Szkoda tylko, że nikt o tym nie wiedział. A ona nie miała pojęcia, jak udowodnić prawdziwość swego pochodzenia.
Poczuła, że na kogoś wpadła. Tożsamość tej osoby okazała się jej koszmarem sennym.
Złotowłosa księżniczka o piegowatej twarzy bez wyrazu, ubrana w różową suknię patrzyła na nią z gniewem w oczach.
- Ty niedorajdo! – krzyknęła – Mogłaś zniszczyć moją sukienkę, która została sprowadzona prosto z Paryża!
Róża miała wielką ochotę na to, aby wzruszyć ramionami i powiedzieć „I co z tego?”. Z jej ust poleciały jednak zupełnie inne słowa.
- Bardzo przepraszam
- Ty wiecznie tylko przepraszasz i przepraszasz! – wołała rozpieszczona księżniczka – Jesteś wielką niezdarą! Wysprzątaj ten marmurowy posąg sprowadzony z Aten
- Z Rzymu – przerwała jej Róża.
- Nieprawda, bo z Aten – upierała się księżniczka, pomimo, iż służąca miała rację - Nie popisuj się tą swoją głupotą! I bierz się do roboty! A ja idę do bawialni, gdyż nie mam zamiaru tracić czasu na ciebie…
Po tych słowach odeszła. Dla Róży było to jednak zbyt zwyczajne określenie i wolała je w takiej wersji „To coś zniknęło w otchłani, opuszczając ofiary, które musiały słuchać wywodów kogoś o najniższym poziomie inteligencji na świecie”.
Róża zastanawiała się, jakim cudem ktoś tak cudowny, jak Lidia Walencja może mieć tak głupią siostrę. Camilla Apolonia była typową rozpieszczoną panienką. Zachowywała się tak, jakby jej złote loki były najważniejsze na świecie, co bardzo drażniło Różę.
Oderwała się jednak od rozmyślań i zajęła się nadzwyczaj przyziemną rzeczą, czyli sprzątaniem.
Przyziemność… Jakże ona jej nienawidziła! Dlaczego los był tak okrutny, aby skazać kogoś o tak wrażliwej i niezwykle uduchowionej duszy na to, aby wykonywała ciężką robotę! Niech zostanie za to na zawsze przeklęty!
Powinna być księżniczką, tak samo jak Lidia Walencja. Wtedy mogłaby zostać jej przyjaciółką. Razem wyszywałyby serwetki, grałyby na pianinie i wybierały suknie, w których pójdą na bal. Czyż mogło istnieć coś piękniejszego?
Lidia Walencja… To ona była jej jedynym szczęściem, radością i sensem istnienia. Tylko dla niej warto było żyć. Bo tylko ona była blaskiem, najpiękniejszą gwiazdą, najśliczniejszą różą i najdelikatniejszym aniołem.
„Ach” – westchnęła Róża. Jej życie było jednym wielkim zachwytem nad cudowną słodkością Lidii Walencji.
AAAAAAAAAAAAAAAAAACCCCCCCCCCHHHHHHHHHHHHHH
Jej głos wydał kolejny okrzyk. Teraz tonęła… Tonęła w blasku jej cieni, dotykając ściany, która tworzyła całą otoczkę wokół jej serca uwięzionego w klatce…
Klatka… Jej życie było klatką. O tak. Ale nie umiała żyć inaczej….
‘Lidio, Lidio, Lidio” – jej dusza wydawała kolejne okrzyki. Czuła, że zaczyna się dusić. Nienawidziła takich chwil. Jej oczy wypełniły się kroplami łez.
Poczuła, że musi odnaleźć ukochaną. Jej widok zapewniłby jej duszy spokój…
Spokój…. Czasem od niego uciekała, a czasem go pragnęła z całych sił. Był zakazanym owocem, który spadał z drzewa, stając się zwykłym jabłkiem. Monotonią, a zarazem utęsknieniem. Przekleństwem i pragnieniem. Hałasem i ciszą. Różą i badylem. Bielą i czernią. Czerwienią… Życiem i śmiercią.
„Nie wzywaj mnie. Przeżyję tylko to, czego pragnę, a potem przybędziesz” – pomyślała. Odłożyła ścierkę na bok i ruszyła w stronę komnaty ukochanej. Musiała ją odnaleźć.
Minęła kręte korytarze, pełne portretów przodków. Od czasu do czasu spoglądała na ich stare, przygnębione twarze. Zdawało jej się, że ich usta tworzą chytre uśmiechy, a oczy mienią się czerwienią. Na ich policzkach dostrzegła łzy… koloru czarnego.
Jej serce szybciej zabiło. Przyśpieszyła kroku, a potem zaczęła biec. Pragnęła znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
Wyszła na balkon. Ujrzała piękne, górskie krajobrazy, oświetlone promieniami złotego słońca. Widok ten przyniósł jej sercu ukojenie.
Jasność sprawiała, że dostrzegała tylko piękno. Ale mimo to, kochała ciemność. Czuła, że jest ona stworzona dla niej. Była pełna tajemnic i uroku. Sprawiała, że Róża odpływała. Nie obchodziły ją przerażające obrazy, od których uciekała. Liczył się tylko stan, a był on tajemniczy i piękny.
A poza tym Lidia Walencja wolała noc. Srebrzysty księżyc, błyszczące gwiazdy i jej ukochana – czyż mogło istnieć coś piękniejszego?
Róża zastanawiała się, dlaczego ludzie wybrali akurat tę część dnia na sen. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że oni potrzebują słońca do tego, aby żyć. Może to i była prawda, ale skoro potrzebujemy słońca, to chyba potrzebujemy również księżyca?
Usłyszała odgłosy dochodzące z ogrodu. Podeszła do drugiej strony balkonu i ujrzała ukochaną. Nie była ona jednak sama. Rozmawiała z jednym ze służących.
Lokaj Jan był przystojnym, wysokim mężczyzną o kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach. Róża jednak za nim nie przepadała, choć sama nie znała powodów jej niechęci.
A teraz przytulał do siebie cudowną Lidię i szeptał jej do ucha miłe słowa. W oczach Róży pojawiły się krople łez. Była zazdrosna. Nie wiedziała, że księżniczka romansuje ze służącym.
Czyli ona również miałaby u niej szanse… Och, dlaczego musiała być kobietą?
Róża skuliła się, tonąc w morzu czarnej rozpaczy.
Lidia Walencja i Jan rozmawiali jednak tak głośno, że słyszała każde ich słowo.
- Najdroższa… Obiecuję ci, że uciekniemy stąd i już nikt nas nie rozdzieli –powiedział Jan patetycznym tonem.
- Dla ciebie zrobię wszystko – odrzekła Lidia swym słodkim głosem.
- Nie będzie ci przeszkadzało to, że jestem biedny? – spytał Jan – tutaj masz wszystko piękne suknie, klejnoty, pałac…
- Miłość jest ważniejsza od bogactwa – powiedziała Lidia.
Usta zakochanych połączył namiętny pocałunek. Zanurzyli się w istocie swej miłości, unosząc się w stronę nieba. Obydwoje poczuli stan najwyższej ekstazy.
Róża nie mogła dłużej na to patrzeć. Weszła do środka pałacu i usiadła na jednym z miękkich krzeseł, obszytych szkarłatnym materiałem. Po jej policzkach płynęły strumienie łez. Szczęście Lidii było jej szczęściem, ale nie mogła znieść tego, że jej ukochana ucieknie z pałacu i Róża już nigdy więcej jej nie zobaczy. Dlaczego Jan był takim egoistą? Przecież księżniczka Lidia Walencja wychowała się w bogactwie i nie zniesie biedy.
Jan był okropny. Jakże ona go nienawidziła! Z chęcią zabiłaby go, ale wtedy zraniłaby uczucia Lidii.
Spojrzała na grecką rzeźbę, która przedstawiała nagą boginię Afrodytę. Zapragnęła uderzyć głową z całej siły o jej twarde ciało. Wtedy z jej czaszki popłynęłyby strumienie ciemnoczerwonej krwi, które odebrałyby jej życie. Ach, czyż nie istniało nic bardziej romantycznego od samobójstwa spowodowanego nieszczęśliwą miłością?
Spojrzała jeszcze raz na boginię o klasycznych rysach twarzy. Jej białe dotychczas oczy, zmieniły swój kolor na czerwony. Jej usta rozchyliły się i Róża ujrzała długie, zakrwawione kły. Afrodyta spojrzała na nią wrogo, tak jakby mówiła „Witaj w Hadesie”.
Różę sparaliżował strach. Uciekła najszybciej, jak mogła z tego miejsca. Cały czas jednak słyszała szyderczy śmiech. Upadła na ziemię i powiedziała „Co za życie… Nawet umrzeć człowiekowi w spokoju nie dadzą”.

***

Słońce wstało, aby znowu zgasnąć. Księżyc odsłonił się, aby znów zniknąć za czarną zasłoną. Ptaki śpiewały i odfruwały. Kwiaty pokazywały swe piękno i usypiały. Zające w lesie szukały pożywienia, aby potem zostać zjedzonymi przez wilka.
Wszyscy bez względu na to, czy byli istotą żywą czy martwą, musieli ukłonić się przed władcą, który nosił imię czas.
Róża z niepokojem obserwowała te wydarzenia. Próbowała nie zwracać na nie uwagi, lecz nie mogła. Z każdą chwilą miała coraz mniej czasu. A przecież musiała uratować swe życie przed wiecznym zapomnieniem.
Pewnego dnia, gdy podawała rodzinie książęcej uroczysty obiad, usłyszała ich rozmowę. Dotyczyła ona jej ukochanej Lidii.
- Jak śmiesz nas tak ośmieszać przed resztą śmietanki towarzyskiej! - krzyczała księżna – Wyjdziesz za księcia, a nie za służącego!
- Małżeństwo bez miłości jest nic nie warte – odrzekła Lidia.
- Miłość jest nieważna!- zawołał książe – Liczy się pozycja społeczna, opinia innych!
- Ja mam ją gdzieś! – krzyknęła Lidia.
Róża wydała okrzyk zachwytu. Właśnie za to kochała księżniczkę – za ten jej bunt i inteligencję.
Na szczęście nikt nie zwrócił uwagi na jej podniecenie.
- W takim razie zostaniesz zakonnicą – odrzekł książe.
- Co?! – zawołała zdziwiona Lidia – Przecież ja się do tego nie nadaję!
- Augustynie Czartoryski, myślę, że szkoda marnować naszej pięknej córki – wtrąciła księżna – Wielu książąt ubiega się o jej rękę…
- Jak śmiesz tak mówić! – zawołał oburzony książe Augustyn – Ludzie odwracają się od Boga, a Polska tonie! Za niedługo znikniemy z mapy. A ten idiota Poniatowski nie robi nic, aby nas uratować! Zajmuje się jakimiś durnymi obiadami czwartkowymi! Gdybym ja był królem, wypowiedziałbym wojnę Rosji, Prusom, Austrii, Francji… Wszystkim! A ty Lidio, musisz się modlić, żeby mi się udało!
- Nie mam zamiaru – odburknęła Lidia.
Słysząc to, książe spojrzał na nią gniewnym wzrokiem. Podszedł bliżej, przyjrzał się uważnie i wysyczał:
- Spróbuj jeszcze raz wypowiedzieć te słowa…
- Nie mam zamiaru – powtórzyła Lidia, uśmiechając się zuchwale.
Książe oddalił się i krzyknął:
- STRAŻE!!!! Pojmać ją!
- Nie! – krzyknęła przerażona Róża.
W jej stronę zwróciły się zdziwione twarze. Róża jednak nie przejęła się tym. Liczyło się dla niej tylko życie ukochanej.
- Dlaczego się wtrącasz? – spytał zdenerwowany książe.
„Walczę w obronie prawdy” – taką odpowiedź Róża pragnęła wydobyć ze swoich ust. Nie mogła jednak tego zrobić, gdyż wtedy książe zabiłby ją. A ona przecież musi przeżyć, aby uratować Lidię.
Wydobyła z siebie cichy i nieśmiały głos, który powiedział:
- Bardzo przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć.
- Tak myślałem – odrzekł Augustyn i uśmiechnął się.
Po chwili do komnaty wbiegło kilku strażników, którzy pojmali Lidię Walencję.
Augustyn uważnie przyjrzał się swojej córce. Zdawał sobie sprawę z tego, że widzi jej uroczą twarz po raz ostatni w życiu. Nie wzbudziło to jednak w jego sercu żalu.
Otworzył usta i rzekł głosem chłodnym jak lód:
- Żegnaj córeczko. Od tej pory będziesz oglądała tylko twarze Benedyktynek.
I zaśmiał się rubasznym śmiechem, który został w pamięci wszystkich trzech kobiet do końca życia.

***

Nastała noc. Jakże piękna, jakże gwieździsta, jakże ozdobiona blaskiem księżyca!
Po komnatach pałacowych błąkały się zagubione dusze. Spoglądały ze smutkiem i nienawiścią na żywych. Przedzierały się do ich snów, tworząc koszmary.
Róża obudziła się z szybko bijącym sercem. Była sparaliżowana przez strach. Z jej oczu popłynęły krople łez. Spojrzała na swoją rękę, która była cała we krwi.
„Lidio, tylko nie to” – krzyknęła zrozpaczona dziewczyna.
- Dlaczego nas budzisz? – usłyszała kobiecy głos, który bardzo ją zirytował.
- Czyli ty naprawdę zakochałaś się w księżniczce – orzekł inny głos i wybuchł śmiechem.
Po policzkach Róży spłynęły krople łez. Dlaczego te idiotki musiały być dla niej tak okropne!
- Nienawidzę was! – krzyknęła – Nienawidzę, nienawidzę, i jeszcze raz nienawidzę!
- Uspokój się!
- Ty jesteś jakaś nienormalna!
- My też cię nienawidzimy!
- I bardzo mi miło z tego powodu – odrzekła Róża płaczliwym głosem – Nawet nie wiecie, jakie to okropne uczucie, gdy ludzie przez całe życie wmawiają wam, że jesteście chore psychicznie! A teraz… Teraz me życie straciło cały sens. Zmarła cząsteczka mej nadziei. Zmarł jedyny płatek mego szczęścia. Kropla radości wyschła. Jestem teraz przekwitłym kwiatem, dla którego nie ma już ratunku. Zgniję i stanę się częścią ziemi. A wy będziecie żałować i do końca życia mnie opłakiwać. Będziecie wyć z bólu i błagać śmierć, o to, aby was zabrała ze sobą!
Po tych słowach wybiegła z płaczem. Służące nie przejęły się jej ciężkim stanem depresyjnym. Uznały sytuację za bardzo zabawną. Podniecone, zaczęły obgadywać i wyśmiewać Różę. A potem, gdy poczuły się zmęczone, położyły swe głowy na poduszkach i usnęły.
A Róża stała na środku korytarza, tonąc w najczarniejszej z możliwych rozpaczy. Jak to się mogło stać? Dlaczego Augustyn był tak okrutny? Co ona teraz pocznie? Nie wyobrażała sobie życia bez Lidii… Ona była dla niej jak powietrze. Jak woda, dla usychającego kwiatu, czy zmęczonego pustelnika. Jak ciepłe słowo, dla kogoś, kto leży na samym dnie. Jak chwila odpoczynku, dla spracowanych rąk.
Pozostało tylko skoczyć w czarną otchłań. Chyba, że…
Róża uśmiechnęła się. Koło jej głowy zapaliła się jasna lampka o imieniu oświecenie. Ten pomysł był genialny. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała?
„Wybacz, mi Boże” – rzekła Róża i postanowiła przystąpić do działania. Ale musiała najpierw rozliczyć się z wrogami.
Zaczęła od nieznośnej księżniczki Camilli Apolonii. Wzięła do ręki nożyczki, które leżały na jej półce. Służące pomyślały, że Róża chce sobie nimi podciąć żyły i wyśmiały ją. Dziewczyna jednak nie zwróciła na nie uwagi. Zajrzała do komnaty Camilli i podeszła do jej łóżka. Szybkim ruchem obcięła długie, złote włosy śpiącej królewny. Potem uśmiechnęła się i opuściła komnatę.
„Niezły szok przeżyje lalunia, gdy się obudzi” – pomyślała.
Kolejną osobą był najbardziej znienawidzony książe Augustyn Czartoryski. Dla niego przyszykowała specjalną zemstę. Podarła papiery wagi państwowej, nad którymi spędził wiele czasu. Następnie przecięła żyłę nożyczkami i napisała swą czerwoną krwią na lustrze: „Strzeż się, bo nie wiesz, kiedy przyjdzie dzień sądu nad tobą”.
Zostały jeszcze tylko jej koleżanki spokoju o bardzo niskim ilorazie inteligencji.
O nich Róża postanowiła wspomnieć w liście pożegnalnym. Usiadła przy biurku, zamoczyła pióro w atramencie i napisała

Drodzy rodzice

O tak… tylko oni, oprócz Lidii byli tego warci…

Potem jej pióro namalowało na kartce kolejne słowa.
Dziś w nocy przyśnił mi się Chrystus. Bił od niego cudowny, oślepiający blask. Uśmiechnął się do mnie. Zrozumiałam, że chce, abym wstąpiła do zakonu Benedyktynek. Na początku było mi smutno, że już was nigdy nie zobaczę, ale potem zrozumiałam, że kocham go z całego serca i pragnę mu się oddać. Chcę modlić się dniami i nocami, gdyż tylko w ten sposób odnajdę prawdziwe szczęście i zbawię świat. Wybaczcie…

Pozdrawia
Różyczka

PS. Chrystus wspomniał mi, abym przekazała Czesi i Zosi, że powinny obawiać się władcy piekieł. Powiedział, że są one bardzo niegrzecznymi dziewczynkami, które dokuczają innym. Jeśli to się nie zmieni, to za niedługo umrą i będą grzać się w piekle.
P.PS Słyszałam, że podobno Czesia często odwiedza cmentarz. Czyżby była czarownicą? Jeśli tak, trzeba spalić ją na stosie!


***

W klasztorze wcale nie było tak źle. Tak właściwie, to był on znacznie przyjemniejszym miejscem niż pałac.
Było tu pełno strzelistych, gotyckich okien wypełnionych pomysłowymi witrażami. Róża uwielbiała spacerować długimi korytarzami i przyglądać się im. Wyobrażała sobie wtedy, że cofnęła się w czasy bajkowego średniowiecza, pełnego zamków i rycerzy…
Najbardziej podobało jej się to, że większość witraży przedstawiało tematykę związaną ze śmiercią. Oglądanie trupich czaszek i umierających ludzi było dla niej fascynującą rozrywką.
Średniowiecze… Cóż to za były za ciekawe czasy! W Europie panowała czarna śmierć, przez którą zmarły miliony ludzi. Księża przez cały czas straszyli ludzi sądem ostatecznym i palili czarownice na stosie.
Okropne, aczkolwiek intrygujące. Wszystko, co przerażające, było intrygujące.
Róża pomyślała, że obecne czasy niewiele się zmieniły. Fakt, że pojawiło się kilku mądrych filozofów, kościół katolicki przeżył kolejny rozłam, a rycerstwo zmieniło się w szlachtę niczego nie zmieniał.
Usłyszała kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. Po chwili ujrzała grubą zakonnicę, patrzącą na nią gniewnym wzrokiem i powiedziała:
- Co ty tutaj robisz, Różo? Jeśli chcesz zostać zakonnicą musisz cały czas pracować i modlić się. Od tego, jak będziesz się zachowywała w okresie próbnym wiele zależy.
Róża spadła na ziemię. Praca? Dopiero teraz przypomniała sobie, że zakonnice są zajęte sadzeniem ziemniaków.
Zaraz… Ale coś tutaj było nie tak. Przecież Lidia ich nie mogła sadzić…Gdyby to robiła, Róża na pewno byłaby razem z nią w ogródku i tonęła w zachwytach, a nie spacerowała po komnatach.
- Ale Lidia Walencja nie sadzi ziemniaków… - rzekła Róża.
- Jej kazaliśmy zmywać naczynia. Ze względu na wysokie pochodzenie nie będzie wykonywała ciężkich robót.
- To bardzo mądra decyzja, siostro przełożona – stwierdziła Róża.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz – odparła zakonnica – a teraz pomóż innym siostrom w sadzeniu ziemniaków z łaski swojej…
I oto nastało kilka godzin tortur. Złote promienie słońca nie były już pięknem, lecz gorącym utrapieniem, które utrudniało ciężką robotę.
- Nie umiem sadzić tych ziemniaków! – narzekała Róża.
Inne zakonnice patrzyły na nią z politowaniem. Uczyły ją, pokazywały jak sadzić, lecz Róża była opornym uczniem.
- Jestem poetką, a nie ogrodniczką – tłumaczyła się.
- Jeśli kochasz Jezusa, sadź dla niego ziemniaki – powiedziała jedna z zakonnic.
- A nie mogę pisać poezji?
I od tej pory Róża zajęła się pisaniem pieśni, wychwalających Boga. Zadanie to, powierzono również Lidii Walencji, która okazała się bardzo utalentowana w tej dziedzinie, co nie zdziwiło Róży,

A oto jeden z wierszy Róży:

Kim bez Boga byłby człowiek?
Samotną duszą ciemnej rozpaczy
Pełnej łez wylewających się spod powiek ,
Która życia wiecznego nigdy nie zobaczy

Wielka radość nasze dusze spotkała
Stworzył nas Bóg, który kocha nas
Jego miłość jest wielka, wcale nie mała
Pragniemy Go, a On nas

Gdyby nie On, nie było by nas
Nasza dusza niech odwdzięcza się Bogu
Dobrem, Modlitwą w każdy czas
Bo całą radość życia mamy dzięki Bogu

Być może i był pisany na siłę. Ale można dobrze zrobić coś, czego się nie czuje?

***

Wieczory spędzano w klasztorze na modlitwie, która składała się z długich i monotonnych litanii.
Róża jednak nie była znudzona. Jej podniecenie nie było jednak spowodowane bliskością Boga, lecz bliskością Lidii Walencji.
Z zachwytem spoglądała na ukochaną. Musiała przyznać, ze jej widok wprowadzał ją w prawdziwy trans. Odpływała w inny świat, czując najwyższy stan radości. Pragnęła, aby tak wyglądało całe jej życie.
Każda chwila była dla niej drogocennym skarbem. Być może dlatego, że potem nie będzie mogła podziwiać jej cudowności przez całą noc?
Przyjrzała się uważnie słodkiej twarzy Lidii i dostrzegła na niej smutek. Poczuła, że serce krwawi jej z bólu. Z oczu popłynęły strumienie łez.
Nie dziwiła się księżniczce. Rozstanie z ukochanym i przymusowe wstąpienie do zakonu musiało być dla niej naprawdę ciężkim przeżyciem.
Jakże pragnęła ją przytulić i powiedzieć kilka ciepłych słów! Ale nie mogła… Hamowała ją ciemna zasłona, ograniczająca wolność i niosąca światu nieszczęście.
Święta Maryjo – Módl się za nami
Święta Boża Rodzicielko – Módl się za nami
Zakonnice powtarzały kolejne słowa litanii. Róża patrzyła z zachwytem i ze smutkiem na Lidię Walencję. Zupełnie straciła poczucie czasu. Tak jakby wszystko stanęło w miejscu. Po powietrzu płynęła tylko pachnąca woń rozkoszy.
Zobaczyła, że głowa Lidii przechyliła się w stronę podłogi, a powieki zasłoniły jej tajemnicze oczy. Lidia usnęła.
Sytuacja ta bardzo rozbawiła Różę. Dziewczyna uśmiechnęła się. Pozostałe zakonnice spojrzały na nią ze zdziwieniem.
- Chrystus jest blisko mnie. Jestem taka szczęśliwa – wyjaśniła Róża.

***

Zielone liście na drzewach zmieniły swą barwę na złotą. Potem opadły i zostały przykryte grubym, białym śniegiem. A gdy on się stopił, na gałęziach pojawiły się piękne, białe, różowe i żółte kwiaty.
Dni były monotonne, a zarazem piękne i smutne. Róża tonęła w zachwytach, spadając w czarną otchłań rozpaczy nad jej ukochaną. Przygniatał ją anioł, odpowiedzialny za wyrzuty sumienia.
Spojrzała na krzyż. Wisiał na nim cierpiący Jezus. Patrząc na jego oblicze, poczuła wielki wstyd. Zrobiła tyle złego, aby być u boku jej miłości. Ale czy miała inny wybór?
- Proszę, wyjaśnij mi, dlaczego to wszystko się stało – spytała bezradnym głosem – Ja nic z tego nie rozumiem.
Nie usłyszała żadnej odpowiedzi.
- Ty zawsze tylko milczysz – odrzekła ze złością – Pozwoliłeś na to, aby kościół ustalił dziwne zasady, niszczące życie wielu niewinnym ludziom… I odpowiadasz na nie milczeniem.
Wtedy spostrzegła czarną pajęczynę, powoli oplatającą krzyż. Na parapetach usiadły nietoperze, które spoglądały na nią wrogo swymi czerwonymi oczyma. Opuściły swoje miejsce i poczęły fruwać po całej świątyni.
Róża upadła na podłogę. Spojrzała na swą sutannę, która tonęła we krwi.
- Jak mam to rozumieć? – spytała dziewczyna – Jesteś na mnie bardzo zły? Ale, za co? Ja inaczej żyć nie mogę. Kocham Lidię, kocham ją z całego serca! Zrozum to! Ja tego naprawdę nie chciałam…
Poczuła przeszywający ból. Jeden z nietoperzy ssał jej krew.
- Nie boję się ciebie. Wiem, że jesteś tylko zjawą, znakiem – rzekła – Liczy się tylko to, co jest wewnątrz. To są prawdziwe uczucia. Świat zewnętrzny jest tylko urojeniem. Możemy sobie stworzyć kilka jego warstw i odmian. Możemy namalować taki obraz, jaki nam się podoba. To, co dzieje się naprawdę, wcale nie jest ważne. Wcale…
Jej krew płynęła po całej świątyni, tworząc morze. Róża unosiła się w górę, nie zwracając uwagi, na dziwne wydarzenia. Przecież to, co dzieje się naprawdę wcale nie jest ważne. Być może to tylko kolejne urojenie? Tylko jak je odróżnić od prawdy? Przez to pytanie wielu spadło na dno. Ich potomkowie również podzielą ich los.
- Prawda? Czymże jest prawda? – tak brzmiały kolejne, wypowiedziane przez nią słowa – Prawda jest tym, że usycham, pomimo, iż pływam w morzu krwi…
Z jej słów padły słowa wiersza:

Jestem jak kwiat niepodlany, który usycha
Zanurzając się w krzywdzących go zachwytach
Różane płatki zmieniły kolor na czarny
Moja łodyga jest żywa, a korzeń martwy

Promienie słońca ogrzewają moje liście,
Lecz nić złotą ukradły im urocze wiśnie
Woda jest dla mnie jak zakazany, zły owoc
Choć ona jedyna daje mi życia moc

Deptają po mnie żywe, roześmiane ślady
Kolor moich liści jest coraz bardziej blady
Słodkie cukierki zjadają me martwe tkanki,
Przerażone powietrze widzi puste bańki

Wolałabym już zgnić, jak liść, który się poddał
I z szaleństwa buntu diabłu życie oddał,
Niż usychać i tonąć w morzu żywej krwi
I lizać ze smakiem dawno wysuszone łzy

Mimo mych starań i płaczu wiśnie wygrają
Gdyż na moje liście truciznę wylewają
A ja przykuta do ziemi martwym korzeniem
Wiem, że życie jest już tylko nierealnym marzeniem

I poczęła turlać się po podłodze, nurkując we własnej krwi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, z tego, jak naprawdę wygląda jej życie. Do tej pory żyła w transie. Nie zwracała uwagi na wieczną ucieczkę przed wiśniami, słodkimi cukierkami i pustymi bańkami.
Jej życie było jak ogród. Z pozoru piękne, lecz tylko, dzięki bujnej wyobraźni. Tak naprawdę od jego łodygi wystawały ostre kolce, zadające ból i cierpienie.
Ale to nie było ważne. To, co działo się naprawdę nie było ważne.
A co było ważne?
Róża nie chciała odpowiedzieć na to pytanie. Nie chciała zaprzeczyć jedynej myśli, która pozwala żyć.
Jedno było pewne. Jej życie było grzechem. Grzechem Zakonnicy.
Nietoperze nadal fruwały. Róża spoglądała na nie dziwnie spokojnym wzrokiem.
- Wybacz mi, Boże. Ale ja nic na to nie poradzę – rzekła – Jestem zupełnie bezradna…

- Różo, co tu się dzieje! - zawołała przerażona zakonnica, patrząc na dziewczynę, która leżała krzyżem na podłodze i spoglądała zahipnotyzowanym wzrokiem na sufit.
- Nic, siostro. Ja po prostu doznałam objawienia. – odrzekła Róża.
Podniecona zakonnica pomyślała, że Bóg zaszczycił Róże prawdziwym powołaniem i zapewne w przyszłości zostanie świętą.
- Och, dziecko! Jakie to wspaniałe! – zawołała, pochylając się nad nią – Opowiedz, co zobaczyłaś…
Róża zastanowiła się. Przecież nie mogła powiedzieć jej prawdy, bo wtedy sprowadzono by egzorcystę.
- Widziałam Chrystusa, który uśmiechał się do mnie – odrzekła – Oraz tysiące aniołów fruwających po świątyni.
- Mówili coś? – spytała zaintrygowana zakonnica.
- Odpowiadali mi milczeniem. Ale ja wiem, co oni mieli na myśli…
- Co takiego? – Zakonnica była coraz bardziej podniecona.
- Mieli na myśli, że każdego człowieka należy szanować, bez względu na wszystko. Nie wolno nikogo palić na stosie. Nawet czarownic.
- Ależ to herezja! – zdziwiła się siostra.
- Zaprzeczasz Bogu i Aniołom?
- Nie. Idę powiedzieć innym tę dobrą nowinę – rzekła wesoło zakonnica, pomagając Róży wstać.
- Dziękuję i mam jedno pytanie – powiedziała Róża – Siostro Marietto, nie wiesz przypadkiem, gdzie jest Lidia Walencja?
Słysząc to, siostra skuliła dłonie. Jej wyraz twarzy nabrał dziwnego, smutnego, a zarazem przerażonego wyrazu twarzy. Otworzyła usta i rzekła:
- To panienka nic nie wie? Siostra przełożona kazała zamknąć ją w wieży, gdyż uznała, że Lidia za często przysypia podczas litanii.
- Co?! – Róża była w szoku. W jej oczach pojawiły się krople łez. – Jak mogła! Przecież to okrutne! To nie wina Lidii, że litanie są nudne, a na dodatek odmawiane o późnej porze!
- Lidio, nie mów tak, bo ciebie również zamkną! – zawołała wystraszona zakonnica.
- Mam to gdzieś! – odburknęła Lidia – Chrystus powiedział mi, że powinniśmy się modlić od serca, a nie klepać jakieś nudy…A teraz muszę iść i przystąpić do akcji.
- Co zamierzasz zrobić? – spytała zakonnica.
- Wszystko w swoim czasie – odrzekła Róża i opuściła świątynie.
Biegła krętymi korytarzami w stronę wysokiej wieży, która służyła za loch. Jej serce szybko biło. Była bardzo zdenerwowana. Martwiła się o to, czy uda jej się uratować ukochaną.
Dostrzegła butelkę z winem, która leżała na jednym z parapetów. Była używana podczas eucharystii. Ktoś jednak przez nieuwagę zostawił ją w tym miejscu. Róża podeszła do niej i wzięła ją do ręki. Wewnętrzny głos mówił jej, że ta butelka na coś się przyda.
Z trudem wbiegła na ostatnie piętro wysokiej wieży. Gdy ujrzała małe drzwi, przy których stał strażnik, od razu wiedziała, że tam musi być Lidia. Trzeba było tylko jakoś rozprawić się ze strażnikiem…
Lidia podeszła do niego i rzekła:
- Wpuść mnie. Matka przełożona kazała mi tu przyjść
- A mi matka przełożona powiedziała, że mam nikogo nie wpuszczać – odrzekł niegrzecznie strażnik, który był młodym, niezbyt pięknym chłopcem o nosie, przypominającym nos świni.
Róża zdenerwowała się. Jej gniew był tak wielki, że nie była w stanie pohamować złości. Złapała strażnika za kołnierz i wysyczała:
- Jeśli mnie nie wpuścisz to pożałujesz.
Strażnik odpowiedział jej rubasznym śmiechem. Róża jednak nie poddała się. Wskazała palcem na butelkę z winem, którą trzymała w drugiej dłoni i rzekła:
- Widzisz tę butelkę? Chcesz, żeby rozbiła się na twojej głowie?
Zszokowany strażnik spojrzał na nią przerażonym wzrokiem.
- Czy może twierdzisz, że szkoda marnować tak pysznego wina? - spytała Róża.
Strażnik przytaknął.
- Jeśli mnie wpuścisz, będziesz mógł trochę się napić – rzekła Róża.
Podniecony chłopak uśmiechnął się. Szybko otworzył drzwi i wpuścił Różę, a potem wypił kilka łyków wina.
Gdy Róża stwierdziła, że wypił za dużo, wyrwała mu butelkę z rąk i rzekła:
- Teraz zamknij drzwi. Krzyknę do ciebie, gdy będziesz musiał je otworzyć. Wtedy wypijesz resztki.
Podniecony strażnik zamknął drzwi, nie mogąc doczekać się chwili, kiedy ponownie ujrzy butelkę z winem.
Oczom Róży ukazała się jej ukochana Lidia Walencja. Cudowny obraz został jednak zniszczony przez smutek i przygnębienie, co spowodowało, że Róża poczuła ukłucie w sercu. Usiadła obok Lidii, pragnąc ją pocieszyć. Nie mogła jednak wydobyć ze swoich ust, ani słowa.
Lidia zaś patrzyła z utęsknieniem na butelkę wina. Róża od razu zrozumiała jej potrzebę.
- Chcę ci się pić? – spytała.
Lidia przytaknęła. Róża, więc podała jej butelkę z winem i obserwowała z zachwytem, jak jej ukochana pije.
Gdy Lidia zaspokoiła swe pragnienie, Róża również się napiła.
Obydwie poczuły, że grunt, na którym stoją poczyna się kołysać. Kamienie, z których była zbudowana wieża zaczęły wirować.
Mimo tego czuły radość. Wielką, nieobliczalną radość.
Przez jakiś czas siedziały w milczeniu, podniecając się tą niezwykłą sytuacją. Potem z ich ust wydobyła się rozmowa. Bardzo zwyczajna.
- Ja naprawdę nie wiem, co tu robię – narzekała Lidia
- Ja też… - rzekła Róża.
-, Więc dlaczego tu wstąpiłaś? – spytała księżniczka.
Róża odpowiedział jej milczeniem.
Same nie wiedziały jak to się stało. Prawdziwości tego zdarzenia nikt nie mógł jednak zaprzeczyć.
Ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku…
Który trwał i trwał, i powodował najwyższy stan podniecenia w sercach obydwu dziewczyn.
Chwila ta była tak piękna, że nie da się jej uroku opisać żadnymi słowami.
- Kocham cię… - wyszeptała Róża. Lidia jednak nie zwróciła uwagi na jej słowa.
Godzinę później obydwie leżały obok siebie. Spały. Nic dziwnego, przecież był środek nocy.
Blask srebrnego księżyca wpadł przez małe okienko do wieży i obudził Lidię i Różę.
Lidia spojrzała na nią z przerażeniem. Doskonale pamiętała wydarzenia poprzedniej nocy. Poczuła wyrzuty sumienia, które obciążyły jej serce i zadały ból.
- To, co między nami się wydarzyło nic nie znaczy – powiedziała – Ja kocham Jana i nic tego nie zmieni.
Po tych słowach z jej oczu spłynęły strumienie łez.
Róża poczuła się nieswojo. Jakże mogła do tego dopuścić! Przecież zranienie uczuć Lidii było ostatnią rzeczą, którą chciałaby zrobić.
- Przepraszam, ja naprawdę przepraszam – zawołała. W jej oczach pojawiły się krople łez.
- Przestań – rzekła Lidia zdenerwowanym tonem. – Już dawno zauważyłam, że coś do mnie czujesz. Przecież widzę, jak na mnie patrzysz.
Róża milczała. Była zbyt zszokowana, aby wypowiedzieć, chociaż słowo.
- Ale ja do ciebie nic nie czuję – Lidia kontynuowała swoją wypowiedź – Wiem, że to przykre. Ale ja kocham Jana z całego serca i to z nim chciałabym spędzić resztę życia. Nie płacz.
- Lidio, tak mi ciebie żal – zawołała Róża, która tonęła w morzu łez – Nie martw się, gdy skończy się okres próbny i stwierdzą, że nie nadajemy się na zakonnice, wyjdziemy stąd i wtedy poślubisz Jana.
- Nie wyjdziemy stąd! – zawołała Lidia – Mój ojciec na to nie pozwoli.
- Pomogę ci stąd uciec, obiecuję
- Jak? – zdziwiła się Lidia.
-Hmm… najpierw może opuśćmy tę wieżę – rzekła Róża.
Podeszła do drzwi i zapukała. Strażnik otworzył jej.
- Co tak długo? Musiałem czekać całą noc! – narzekał. Sprawiał wrażenie bardzo pijanego.
Róża zobaczyła, że obok niego stoją puste butelki z alkoholem.
- Odkryłem, że tutaj niedaleko jest magazyn z alkoholem. – wyjaśnił chłopak i wypił ostatni łyk wina. Potem padł zemdlony na ziemię.
Róża doznała oświecenia. Opicie się strażnika do nieprzytomności było jej na rękę.
Podeszła do Lidii i zawołała:
- Mam pomysł! Przebierzesz się w strój tego chłopaka i potem uciekniesz stąd! Nikt cię nie pozna! Zakonnice jeszcze śpią, więc masz duże szanse.
Lidia uznała ten pomysł za bardzo dobry.
Obie zajęły się rozebraniem mężczyzny. Potem Lidia schowała się z powrotem do celi i przebrała się. Róża nie patrzyła na nią, gdyż stwierdziła, że byłoby to nieuczciwe wobec ukochanej.
Gdy Lidia wyszła z celi, obie zeszły na dół. Róża pożegnała się z nią, życząc jej miłej drogi. Potem obserwowała, jak Lidia opuszcza tereny klasztoru. Róża nie poszła razem z nią, aby nie budzić podejrzeń.
Lidia z łatwością opuściła główną bramę, gdyż strażnicy usnęli. Potem Róża stwierdziła, że jej ukochana jest już bezpieczna i weszła do środka klasztoru.
Z jednej strony czuła radość, że uszczęśliwiła ukochaną, z drugiej jednak ból, że już nigdy jej nie zobaczy.
Emocje te były jednak zbyt silne dla jej zmęczonej duszy. Uznała, że pomyśli o tym jutro.
Teraz marzyła o tym, aby położyć się i usnąć.

***

Obudził ją głos zdenerwowanej zakonnicy. Zaspana Róża otworzyła oczy i spojrzała na jej niewyraźny obraz.
- Różo, co ty wczoraj powiedziałeś siostrze Marietcie? – krzyknęła zdenerwowana Matka Przełożona.
- Eee… już nie pamiętam – skłamała przerażona Róża.
- Ona po tej rozmowie zwariowała! – krzyczała Matka Przełożona – Jest opętana przez szatana! Różo, ty jesteś czarownicą!
- O czym siostra mówi? – spytała zdziwiona Róża.
- Sama zobacz…

Róża wstała i ubrała się w codzienny, szary strój. Potem Matka Przełożona odprowadziła ją do pokoju, w którym spała siostra Marietta.
Widok był naprawdę przerażający. Ciało zakonnicy były było pełne krwawych ran. Siostra wyła z bólu, uderzając głową o mury ścian i rozrywając powoli tapetę. Matka Przełożona podeszła do niej i spytała, aby udowodnić Róży swoją rację:
- Siostro Marietto, piękny dziś dzień, nieprawdaż?
W odpowiedzi zakonnica wysyczała:
- Sześć – Sześć – Sześć
I po chwili dodała:
- Chrystus powiedział, że należy szanować wszystkich ludzi. Tak mi wczoraj powiedziałaś Różo. Ale dziś przekonałam się, że to nieprawda. I teraz umieram z bólu.
I padła na ziemię, krzycząc w niebogłosy.
- Widzisz? – Matka Przełożona spojrzała w stronę Róży.
Dziewczyna była przerażona. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło.
- Ale ja naprawdę nic z tego nie rozumiem – broniła się.
- To nieważne – odrzekła Matka Przełożona – Różo, jesteś czarownicą. I spotka cię za to kara.
- Ona tu była tylko dla Lidii – wysyczała siostra Marietta – Ona ją kocha…
- Skąd o tym wiesz? – Róża była coraz bardziej przerażona całą sytuacją.
- Szaaaaaaaatan…….- krzyknęła Siostra Marietta.
- To skandal! Skandal! – wołała zbulwersowana Matka Przełożona.
Róża sama już nie pamiętała, co wydarzyło się dalej. W jej głowie kłębiły się tylko dwa słowa „Szatan” i „Skandal”.

***

Stało się. Róża stała na kupce siana i była przywiązana do wysokiego, drewnianego słupa. Czekała, aż pochłonie ją ogień.
Przed nią stali biskupi, księża, mnisi, zakonnice. Wszyscy patrzyli na nią ponurym wzrokiem, pełnym nienawiści.
Na dworze panowała piękna pogoda. Złote słońce uśmiechało się do zgromadzonych ludzi, nic nie robiąc sobie z tragicznej sytuacji. Być może chciało pokazać, że to zwyczajny dzień, który dla innych może być bardzo radosny…
Róża nie bała się śmierci. Jej życie i tak już straciło sens. Wykonała swoje zadanie i uszczęśliwiła Lidię. Teraz już nie dostanie nic od losu…
Jeden z biskupów wyszedł na mównicę i począł rozprawiać o winach Róży.
- Została zakonnicą tylko po to, aby zniszczyć naszą wspólnotę kościelną. Kochała kobietę, co jest niedopuszczalne. Głosiła herezję. Przez nią jedna z naszych najbardziej pobożnych zakonnic została opętana. Trzeba ją spalić. Jeśli tego nie zrobimy, ona zniszczy nas, chrześcijan!
Spotkał się z gromkimi brawami. Wszyscy go popierali.
Róża zobaczyła ogień, który zbliżał się w jej stronę. Za chwilę kat rzuci go na nią i wtedy spłonie. A ona zawsze tak bardzo bała się tego żywiołu…
I nagle z nieba zleciał anioł w postaci Lidii Walencji. Księżniczka była ubrana w piękną suknię i wyglądała tak olśniewająco, jak jeszcze nigdy.
- Jak miło, że przyszłaś zobaczyć moją śmierć – rzekła Róża.
- Różo, jakżebym mogła cię opuścić – zawołała Lidia. – Nie mogę pozwolić na to, żebyś zginęła… Tyle ci zawdzięczam…
- Lidio, idź stąd! – ostrzegła ją Róża – Inaczej ty również spłoniesz!
- Nie, Różo! Chodź ze mną!– zawołała Lidia. – Ja cię… kocham
To były magiczne słowa. W oczach Róży pojawiły się łzy. Dlaczego Lidia musiała uświadomić sobie to dopiero teraz? Teraz, gdy nie ma już dla niej żadnego ratunku…
- Proszę odejść – wtrącił się kat – Jeśli panienka tego nie zrobi, zginie od ognia!
- Nie odejdę stąd! – zawołała Lidia – Nie pozwolę na to, żeby Róża zginęła!
- W takim razie trudno – odrzekł kat, machając płonącą pochodnią. Lidia Walencja kopnęła go. On upadł na ziemię i zapalił się. Od niego zapalili się biskupi, mnisi, zakonnice, a potem cały klasztor. Wszystko stało się jedną, płonącą pochodnią.
- Różo! Uciekaj teraz ze mną! To ostatnia szansa – wołała Lidia.
- Bardzo bym chciała, ale jestem przykuta do tego słupa – odrzekła Róża.
Nagle obydwie usłyszały męski głos za ich plecami.
- Lidio! Wracaj! – wołał Jan – Chyba nie masz zamiaru ginąć, dla…
- Owszem! Mam!
- Lidio, nie rób tego – namawiała ją Róża – Zasługujesz na szczęście!
- Ale ja nie będę bez ciebie szczęśliwa – zawołała Lidia Walencja.
Ogień był coraz bliżej stosu, do którego przykuta była Róża.
Niewiele myśląc, Jan wziął ukochaną na ręce i uciekł z tego przeklętego miejsca.
Róża spojrzała na nich z żalem, zdając sobie sprawę z tego, że widzi ich po raz ostatni. Ze smutkiem spoglądała, jak oddala się jej ostatnia nadzieja na szczęście. Potem skierowała wzrok w stronę ognia. Był taki piękny, czerwony, a zarazem tak niebezpieczny.
I na tym kończy się historia, o tym, co jest urocze, a zarazem ostre i pełne kolców. O odpływaniu w świat zachwytu i topieniu się w morzu rozpaczy. O usychaniu i błaganiu o kroplę wody. O nadziei, która zawsze nadzieją pozostanie…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vedis dnia Pon 10:10, 18 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jeanette




Dołączył: 10 Lut 2008
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:24, 13 Mar 2008    Temat postu:

Współczuje Róży miłość niemożliwa jest chyba najgorsza... cieszę się że po mimo jej ciężkiego życia jest marzycielką, dzięki temu może sobie wyobrazić że jest z nią, ale Lidia pragnie uciec z lokajem. Już sobie wyobraziłam jak Róża się czuła kiedy jej ukochana i Jan mówili o ucieczce, ale dobrze że nie popełniła samobójstwa. Ojciec Lidii postąpił okrutnie, każąc jej iść do zakonu. Te służące są okropne, wyśmiać Różę one chyba serca nie mają. Dobrze Róża zrobiła że przed odejściem zemściła się, bardzo podobało mi się że obcięła zadufanej księżniczce włosy. Zmywanie naczyń też nie wydaje mi się jakoś specjalnie łatwą pracą, a sadzenie ziemniaków jeszcze gorsze. Na szczęście Lidia i Róża już nie mają ciężkiej pracy. Nie dziwię się że księżniczka jest smutna, ale mam nadzieje że jej przejdzie Róża powinna coś zrobić zbliżyć się do niej. Jeśli ją kocha powinna zrobić pierwszy krok, ale ciągle ją coś hamuje... Róża skłamała że objawił się jej Chrystus i anioły no cóż w sumie musiała, a i znowu straciła księżniczkę. Chociaż mogła z nią być przez krótką chwilę, ale teraz znowu jest sama ona znowu odeszła. Siostra Marietta zwariowała z niewiadomego powodu, a Róża za to zapłaci, oby tylko nie spalili jej na stosie. Lidia zrozumiała że kocha Różę, ale za późno by ją uratować przed śmiercią.

Popłakałam się, cudowna historia. Rozumiem Różę też jestem marzycielką i jestem zakochana nieszczęśliwie, ale nie byłabym skłonna do takich poświęceń. Widać że ona naprawdę kochała księżniczkę i ona była dla niej najważniejsza. Szkoda że Lidia zrozumiała że ją kocha tak późno, ale taka jest prawda że docenia się coś jak się to traci... Sad


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vedis




Dołączył: 10 Lut 2008
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:53, 15 Mar 2008    Temat postu:

Bardzo dziękuję. Jesteś pierwszą czytelniczką, która zrozumiała postępowanie Róży i cały sens tego opowiadania. Bardzo Ci za to jestem wdzięczna.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.opowiadam.fora.pl Strona Główna -> Rzeczywistość Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin